Monika Nowakowska

O wystawie w Miejskiej Galerii Sztuki w Łodzi (Galerii Bałucka) w kwietniu 2009 roku

Katarzyna Miller, młoda łódzka artystka, maluje to, co ją otacza: przestrzeń swojej pracowni i siebie jako jej główną bohaterkę. A ponieważ i pracownia i ciało to dla niej pojęcia niezwykle osobiste, intymne – takie też są jej obrazy. To kameralne (pomimo dużych formatów płócien) akty-autoportrety, wpisywane w przestrzeń za pomocą gry światła i koloru: lokalnego ale i zaczerpniętego z wyobraźni. Sytuujące się na pograniczu abstrakcji i figuracji obrazy Katarzyny Miller z dwóch ostatnich lat (2008-2009) są próbą oddania nastroju konkretnej chwili, zdarzenia, zjawiska, przefiltrowanego przez intuicję i wrażliwość autorki. Konfrontując je z pracami sprzed kilku lat, malowanymi na dyplom obroniony w 2004 roku, nie sposób nie dostrzec znaczącej ewolucji – tak formalnej, jak i mentalnej, choć artystka wciąż bada, poszukuje, waha się, czego efektem są liczne przemalowania, zmiany kompozycji, różnicowanie faktury. Obrazy z 2004 roku – akty malowane jeszcze na zajęciach w ASP ale i pierwsze próby mierzenia się z własną cielesnością w zaciszu pracowni – koncentrują się na doskonaleniu warsztatu, eksperymentowaniu z kolorem i kompozycją, badaniu proporcji ludzkiego ciała: kobiecego i męskiego, choć już widać w nich pierwsze dotknięcia relacji między światłem a przestrzenią, które będą zajmować artystkę w kolejnych latach. Próby te zostały jednak zarzucone na kilka lat, do malarstwa Katarzyna Miller powróciła w 2007 roku, czego efektem jest jej najnowsza twórczość. Twórczość wymykająca się jednoznacznemu zdefiniowaniu, niełatwa w odbiorze a zarazem dająca widzowi prawdziwie estetyczną, zmysłową  przyjemność.

Seria wysmakowanych kolorystycznie aktów powstawała na bazie obserwacji z natury: wnętrza pracowni i własnego odbicia w lustrze, oglądanego w różnych pozach, sytuacjach – artystka stosowała tzw. Ruchome spojrzenie. Dzięki temu zabiegowi ta sama postać pojawia się w jej obrazach dwu, trzykrotnie – jako obrys, cień na drzwiach czy podłodze, odbicie w szybie, często niedopowiedziana, choć nie brakuje i wizerunków dopracowanych w szczegółach – nie chodzi w nich przy tym o portretowanie konkretnej osoby, raczej o zasugerowanie pewnego zjawiska, sytuacji. Przykładem tego jest wizerunek kobiety upinającej włosy w głębi pracowni, widziany przez uchylone drzwi na pierwszym planie, co całej scenie nadaje posmak intymności, tajemnicy. Równie kameralny jest obraz malującej się kobiety – jeden z niewielu jakie powstały na podstawie zdjęcia – przedstawionej tyłem do widza, który ogląda ją odbitą w lustrze. Niezwykły nastrój tej pracy buduje kolor: ciepła czerwień wpadająca w malinowy róż rozlewa się po powierzchni płótna odrealniając przedstawienie, kompozycję porządkuje natomiast plama abstrakcyjnej czerni z lewej strony. Kolor w najnowszych pracach Katarzyny Miller oddaje więc stan psychiczny modela, wrażenie chwili, ale i poszukiwania warsztatowe, koncentrujące się na odkrywaniu niuansów w obrębie jednej gamy barwnej, najczęściej szarości, błękitów, żółci, malinowej czerwieni, fioletu. Jest też punktem wyjścia do budowania przestrzeni – biegnącej w głąb obrazu poprzez nakładające się na siebie plany. Kompozycja ma tendencje do centralizacji, główny wątek ujmowany jest płaszczyznami płaskiego koloru po bokach – jakbyśmy podglądali właściwą scenę zza uchylonych drzwi. Można to interpretować jako symboliczne wyjście z izolacji zewnętrznej i wewnętrznej, jakiej artystka doświadczała przez ostatnie lata. Przestrzeń pracowni była (i zapewne nadal jest) dla Katarzyny Miller azylem, terenem prywatnym. Do decyzji, aby ją pokazać szerszej publiczności długo się przygotowywała – wystawa w Galerii Bałuckiej jest pierwszą indywidualną prezentacją jej twórczości. Intymnymi aktami artystka uchyla nam rąbka tajemnicy: o sobie ale i o naturze kobiety zagubionej w dzisiejszych czasach, szukającej kontaktu i akceptacji. A przy tym imponuje warsztatem malarskim, coraz bardziej dopracowanym i przemyślanym, nie rezygnując z intuicji i wrażliwości.