Gdy to mówiłam, faktycznie mówiłam o Bogu – moim Bogu – tym, który mnie skrzywdził ( przynajmniej tak uważałam), a którego równocześnie nie potrafiłam przestać kochać. Mówiłam to mając nadzieję ( dlatego mówiłam), że zaprzeczy,  że zrobi coś, co sprawi, że poznam prawdę, że ocalę Jego obraz. Ale już wtedy widziałam, zaczynałam rozumieć, że mówię nie tylko o Nim i do Niego, ale że to On odsłania mi postać, którą stworzyła we mnie, między innymi, religia.  Byłam wewnętrzne podzielona. Choć znałam Jezusa od wielu lat, wciąż z tyłu głowy miałam różne bzdury religijne, których się bałam, które nie pozwalały mi żyć, być wolnym człowiekiem. Ta trudna sytuacja, w którą On mnie wprowadził (żywy Bóg, Miłość) spowodowała, że musiałam się z tym wszystkim skonfrontować. Musiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, w co faktycznie wierzę i czego się boję.

Komentarze i rady, jakie dostawałam wówczas od pobożnych ludzi, raniły mnie nie dlatego, że się z nimi nie zgadzałam, lecz dlatego, że w duchu je podzielałam. Reagowałam złością i lękiem, gdyż byłam od nich zależna. To, co mnie raniło i co mnie niszczyło, było w środku mnie. Ich przekonania były moimi. Bałam się zaufać sobie i Bogu do końca. Bałam się, że to mnie zabije.

komentarz do notatek i nagrań z 2014 roku, czerwiec 2022